Było tak: wieczorem (albo popołudniu - zależy co tam kto uważa - w każdym razie przed zachodem słońca) wybrałam się z koleżanką na rowery. Lubię jeździć latem o tej porze, bo rzadko kiedy jeżdżą już samochody i w porównaniu do godzin: 16:00-18:00 jest bardzo bezpiecznie. Wracałyśmy sobie wygodną, mało uczęszczaną szosą. Z przeciwka nadjeżdżał samochód, a za nim szybko zbliżał się następny. Ten następny, widząc nas doskonale, zaczął wyprzedzać i wyjechał nam na trzeciego, spychając na trawnik i w sumie prawie do rowu. Nie przyhamował, nie próbował nas wyminąć, czy wrócić na swój pas, po prostu jechał na czołówkę i jeszcze nam pomachał. Stwierdziłyśmy, że musimy zainwestować w kamery, żeby wyeliminować takich typów z obiegu samochodowego. Niech jeździ wieśbusami, skoro nie radzi sobie jako kierowca. Uważajcie na drogach.
Od jakiegoś czasu kierowcy w naszej okolicy znaleźli inny sposób buntu przeciw ograniczeniom prędkości. W sumie nie tylko prędkości. Już zwykłe wciśnięcie pedału gazu nie wystarcza. Teraz przyszła kolej na "atak" na znaki drogowe. Dla przykładu: po co ograniczenie do 30 km/h na drodze uważanej przez mieszkańców za deptak? Deptak w sensie: droga, po której spaceruje wiele osób, gdzie dzieci uczą się jeździć na rowerach albo na rolkach, gdzie dużo osób po prostu przechodzi i gdzie nie ma chodnika. Ograniczenie prędkości wygląda tam tak: Takich przykładów jest więcej. Grunt, żeby bezkarnie można było przejechać szybciej. A że się innym przeszkadza... Kogo to obchodzi. Podobnie, kierowcy ciężarówek, chronicznie rozwalają bramki z ograniczeniem wysokości, postawione po to, żeby na tereny de facto strefy zamieszkania nie wjeżdżały tiry skracając sobie drogę. Niedawno, na jednej z grup na fb, kobieta ostrzegała kierowców przed policją stojącą na wjeździe do naszej miejscowości. Z in
Głowa mi już pęka od doniesień na temat wojny w Ukrainie. Wiem, że ludzie, którzy tam mieszkają mają gorzej, ale i tak muszę się odciąć od tych informacji chociaż na trochę. Potrzebny mi restart głowy. Dziś robię sobie wieczór bez żadnych wiadomości, z przyjemną muzyką, filmem i winem. Wychodzi na to, że kwestia wojny, tym bardziej wojny tak blisko, mnie po prostu przerasta. Jedno to włączyć się w pomoc, a drugie to śledzić portale informacyjne i oglądać naprawdę straszne filmiki. Plus świadomość, że dotyka to sąsiedni kraj i kraj sąsiadów - tak dosłownie - którzy się tu przeprowadzili kilka lat temu. Poza tym postanowiłam sprawdzić oferty wakacyjne i zarezerwować coś. Wiem, że teraz w wielu pensjonatach są przyjmowani uchodźcy. Liczę jednak na to, że do wakacji sytuacja się unormuje. Mam taką nadzieję, tym bardziej, że wybieram się na wschód kraju - albo w Bieszczady, albo na Mazury. Skrajnie dwie różne propozycje: włóczęga po górach (w pobliżu granicy z Ukrainą, więc może w tym roku
Komentarze
Prześlij komentarz